Wszystko zaczęło się pewnego jesiennego dnia. Z drzew pospadała już większa ilość liści. Na dworze robiło się coraz chłodniej. Wiatr z dnia na dzień stawał się silniejszy. Codziennie z nieba lały się wiadra lodowatej wody. Ziemia była wilgotna i pachniała mokrymi roślinami. Świat pogrążał się w ciemnościach. Chmury grubą warstwą pokryły niebo nie dając żadnych szans słońcu. Mimo takiej pogody trzeba było jakoś sobie radzić. Budzić się i chodzić spać nocą. Żyć w świetle lamp. Pogrążać się w chłodnej ciemności.
Moje życie nie układało się zbyt kolorowo. Niby nie miałam na co narzekać, jednak cieszyć się też nie było z czego. Już zapomniałam czym jest miłość, albo jakiekolwiek przyjemne uczucie. Nie spotykałam się z nikim chyba od trzech lat. Miałam wrażenie, że moje serce zamieniło się w kamień i już nigdy nie będę wstanie się zakochać. Dla mnie jesień i zima przyszły już na zawsze. Mróz zatrzymał mój oddech i pokruszył serce na kawałki niczym sople lodu spadające z dachów. A przecież ja tak nie lubię zimy…
Nagle wszystko się zmieniło. Niczym w filmach o przyspieszonej akcji. Nie myślałam, że coś takiego może spotkać właśnie mnie. Jednego z chłodnych wieczorów moja mama dała mi numer telefonu do pewnego chłopaka. Oczywiście septycznie podchodziłam do tego typu kontaktów. Rodzice zwykle chcą, żeby ich dzieci były szczęśliwe i nieraz zupełnie niepotrzebnie wpraszają się w życie swoich pociech przez chociażby swatanie. Mimo to wysłałam wiadomość pod podany numer. Z niechęcią wystukałam literki mając nadzieję, że może sms nie dojdzie. Nie wiem czy zrobiłam to z czystej ciekawości, czy może czułam, że tak powinnam postąpić. W końcu matka zdeklarowała się, że dam znać temu tajemniczemu osobnikowi. Niestety wiadomość dotarła. Na dodatek chłopak chciał spotkać się ze mną jeszcze tego samego dnia. Zupełnie nie byłam na to przygotowana. Na zegarku dochodziła osiemnasta, a ja leżałam w piżamie i bez makijażu przed telewizorem w cierpliwości czekając na serial. Moja spontaniczność nie zna granic, więc odmówiłam. Mężczyzna zadzwonił i nalegał dopóki się nie zgodziłam. Zrobiłam to dla świętego spokoju. Myślałam: „Zaliczę te spotkanie i będę miała go z głowy”. Zbyt długo byłam sama, żeby teraz całe życie komuś podporządkowywać. Przyzwyczaiłam się do wolnej woli i sporej ilości czasu dla siebie. Bez nagłych planów, wyskoków na miasto, do kina, na zakupy, spacery i nie wiadomo gdzie jeszcze.
Szybko się umyłam, wyszykowałam i przygotowałam do spotkania. Czekałam na telefon. Chłopak zadzwonił, że już przyjechał i mogę schodzić na dwór. Tak też zrobiłam.
No i się zaczęło. Spotkania, wspólne wieczory, filmy, spacery i tak dalej. Poznałam jego rodziców, on moich. Mogłam na nim polegać. Powoli ze znajomego stawał się kolegą i prosperował na przyjaciela. Nareszcie coś zaczęło mi się układać. Zaufałam mamie i byłam z tego zadowolona. Chociaż na dworze robiło się coraz zimniej i w każdej chwili mógł spaść śnieg, to miałam wrażenie, że tym razem moje serce nie ułoży się do snu. Przynajmniej istniała taka możliwość… Byłam szczęśliwie-zmęczona, sennie-rozbudzona, delikatnie-roztargniona i zrozpaczona szczęściem.
Jak to w życiu bywa wszystko musiało zmienić się tak samo szybko, jak się pojawiło. Rozpłynąć się w powietrzu jakby nigdy nie miało miejsca. Co gorsza nastąpiło to bez jakiś zgrzytów i starć… Można byłoby rzec, że z niczyjej winy. A było to tak…
Łucjan poprosił mnie, żebym do niego przyjechała. Było już trochę późno, bo po dwudziestej. Noc zapadła około szesnastej, więc przyzwyczaiłam się do wszechogarniającej mnie ciemności. Nie posiadam prawa jazdy, przez co zostałam zmuszona do sprawdzenia rozkładu jazdy i tłuczenia się zimnym autobusem z przesiadką przez około półtorej godziny. Do tego także byłam w pewnym sensie przyzwyczajona. Na początku wszytko szło zgodnie z planem. Dojechałam do jednej pętli i wsiadłam w inny autobus. Ludzie wyglądali na zmęczonych po całym tygodniu pracy. Nikt nie rozmawiał. O szyby pojazdu obijały się krople deszczu, które jako jedyne przypominały mi o tym, że jestem poza domem wśród innych ludzi. Okna zaparowały i nie do końca wiedziałam, kiedy mam wysiąść. Zrobiłam to na wyczucie i na całe szczęście wyszłam tam gdzie powinnam. Szłam przed siebie ciemną uliczką omijając wielkie kałuże. Zapięłam kurtkę pod samą szyję, ponieważ zrobiło mi się zimno. Gdy doszłam do sklepu, to skręciłam w lewo odbijając od mało ruchliwej drogi głównej. Weszłam w zbiorowisko domów jednorodzinnych przy samym lesie. Usłyszałam za sobą jakiś szelest. Gdy się odwróciłam, aby zobaczyć jego źródło, to zauważyłam jakąś postać. Poruszała się ona bardzo płynnie i wolno. Nie słyszałam jej kroków. Była niczym kot, który skrada się za myszą nie po to, alby ją zjeść, ale żeby się trochę pobawić. Chociaż nie miałam się czego bać, to poczułam zastrzyk adrenaliny. Chciałam sprawdzić, czy ta osoba podąża za mną. Przyspieszyłam kroku i ku mojemu zdziwieniu tajemniczy osobnik postąpił tak samo. W tym momencie wzrosło we mnie uczucie strachu i niepewności. Na około nie było nikogo. Gdzie niegdzie stały samochody, a w pozamykanych domach paliły się światła. Wzięłam kilka głębokich wdechów, alby się uspokoić. Miałam wrażenie, że lodowate powietrze rozerwie mi płuca. To wcale nie ułatwiło sytuacji. Ponownie się odwróciłam i zobaczyłam mężczyznę w płaszczu aż do samej ziemi, który falował przy każdym jego kroku. Nietypowy człowiek był bliżej mnie niż wcześniej, a przecież przyspieszyłam. Jedyne co przyszło mi do głowy, to atak… Niby to najlepsza obrona. Zatrzymałam się i miałam nadzieję, że mężczyzna mnie ominie i pójdzie dalej. Moje ciało naciskało na ucieczkę, a nogi nie chciały stać w miejscu. Za to głowa pozwoliła racjonalnie myśleć i rozwiązać sprawę inaczej. Poczułam na sobie obcy wzrok. Nie chciałam się odwracać, ale wiedziałam, że mężczyzna stoi za mną i czeka na mój ruch. Delikatnie przechyliłam głowę, żeby upewnić się w jakiej odległości znajduje się ode mnie. Przeraziłam się, jak zdałam sobie sprawę, że praktycznie dotyka moich pleców. Powoli zwróciłam się do niego. Nie chciałam robić żadnych gwałtownych ruchów, aby nie wywołać jakiejś niepożądanej reakcji. Z ciemności wyłoniła się biała twarz przystojnego mężczyzny. Miał on wielkie czarne, podkrążone oczy, pełne usta i gęste włosy. Nie do końca dobrze go widziałam. Choć stałam bardzo blisko, to i tak miałam problem z rozróżnieniem kolorów. Jedno jest pewne – był on bardzo przystojny. Mógł mieć około trzydzieści lat.
- Przepraszam. Czy my się znamy? – Spytałam niepewnie, starając się ukryć drżenie głosu.
Na twarzy mężczyzny zagościł złośliwy uśmieszek. Podciągnął jeden kącik ust ku górze i przeszył mnie wzrokiem jakbym od zawsze należała do niego.
- Nadszedł już twój czas. – Odpowiedział delikatnym i ostrym głosem tak, że przeszły mnie ciarki ze strachu i podniecenia.
- Chyba pan mnie z kimś pomylił.
Mężczyzna zaśmiał się głucho.
- Ja nigdy się nie mylę. – Prychnął rozśmieszony moimi słowami.
- Musze już iść. – Powiedziałam i nawet nie zdążyłam się ruszyć, a tajemnicza osoba złapała mnie za rękę z wielką siłą i nie miała najmniejszego zamiaru puścić.
- Powinnaś już nie żyć, – patrzył się na mnie jakby badał wzrokiem każdy skrawek mojego ciała i mocno się nad czymś zastanawiał – ale potrzebujemy kogoś takiego jak ty. To właśnie ciebie szukałem.
Skamieniałam ze strachu. Nie wiedziałam czy uciekać, czy krzyczeć. Czułam, że to i tak nic nie da. Wewnętrzny głos podpowiadał mi, że nie mam jakichkolwiek szans z przeciwnikiem. Wiedziałam, że nadchodzi mój koniec. Nie mogłam uwierzyć w to, że ktoś chciał mnie zabić, ale zmienił zdanie. Intuicja mówiła mi, że to nie wróży niczego dobrego. Czasem śmierć jest najlepszym rozwiązaniem. W tym momencie nie chciałam umierać. Każda komórka mojego ciała rwała się do ucieczki. Drżałam ze strachu i ilości adrenaliny płynącej w mojej krwi. Mój mózg cały czas opracowywał wiele możliwości wyjścia z tej nadzwyczajnej sytuacji. Niestety żadna z nich nie była wystarczająco dobra w zderzeniu z silnym mężczyzną, który zachęcająco się do mnie uśmiechał.
Zrobiłam krok do tyłu. Przeciwnik nadal nie zwalniał uścisku z mojej ręki, wręcz przeciwnie. Przyciągnął mnie do siebie jednym silnym ruchem i złapał w talii. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Myślałam, że może jest jakimś psychopatą, który gwałci młode dziewczyny i liczyłam na to, że pozwoli mi przeżyć ten atak.
- Nie bój się. – Wymruczał spokojnie. – Nie będzie za bardzo bolało.
W tym samym momencie złapał mnie za głowę i mocno pociągnął ją w stronę mojego prawego ramienia. Wyczułam silne uderzenie w okolicy ucha. Miałam wrażenie, że coś wbiło mi się w szyję. Najpierw poczułam się jak po znieczuleniu. Zaatakowane miejsce stwardniało i spuchło, zupełnie jak przed zabiegiem u dentysty. Potem coś ciepłego spływało po moich ramionach i dekolcie jakby ktoś wlewał mi rozgrzany miód pod ubranie. Nie miałam siły się ruszać. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Czułam się jak pod wpływem jakiegoś otumaniającego narkotyku, albo gazu. Myśli stawały się coraz wolniejsze, a oddech spokojniejszy. Zero bólu. Było mi wręcz błogo. Otulona cudownym, ciepłym zapachem obcego mężczyzny osunęłam się w jego ramiona bez żadnych zahamowań. Pływałam myślami po morskich głębinach. Opadałam w przestworzach coraz niżej i niżej. Dookoła nie było nic. Jasność odchodziła coraz dalej. Znalazłam się w miejscu, gdzie panowała wieczna ciemność. Czułam się jak głęboko pod wodą. Moje ręce poruszały się pod wpływem morskich prądów. Nie miałam siły z nimi walczyć. Mózg został otumaniony brakiem tlenu. Zaczęłam się dusić. Przez chwilę machałam bezwładnie rękoma starając się załapać choć odrobinę powietrza. Wiłam się i łapałam za szyję. Nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku. Po jakimś czasie przesądzonej walki przegrałam. Kiedy opadłam z jakichkolwiek sił, które jeszcze mi pozostały wiedziałam, że mój czas już nadszedł. Umieram... Spadałam coraz niżej, aż zauważyłam dno. Tak… Moim marzeniem stało się dotknąć dna, ponieważ ono było czymś pewnym, świadczyło o jakimś końcu. Ugięłam nogi aby delikatnie osunąć się na sam dół. Niestety nie wyszło tak jak chciałam. Nigdy nie miałam gracji, nawet w momencie swojej śmierci. Mocno uderzyłam o dno i zobaczyłam jasność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz